45323928 - Pod tym numerem gadu-gadu powiadamiam o wszelkich nowościach na blogu. Jeżeli macie jakiekolwiek pytania, sugestie czy skargi, śmiało piszcie.

niedziela, 25 listopada 2012

One-shot part 2./ ...And what am I supposed to say when I'm all choked up and you're okay?

Niemcy, Hamburg 2013 rok;

Wrzesień,


Wszystkie brukowce w Niemczech jak i na całym świecie miały o czym pisać. Na plotkarskich portalach aż huczało o małym potomku starszego Kaulitza. Ich nagłówki miały prosty i wyrazisty przekaz, który roznosił się niczym echo: "Exclusive: Tom Kaulitz ojcem!" , "Były Gitarzysta Tokio Hotel został ojcem. Musisz to przeczytać!" , "Nieokrzesana gwiazda Tom Kaulitz (l.24) tatą?!". Jednych to szokowało, drugich nie. Każdy wiedział iż Tom Kaulitz lubił przygody na jedną noc, a kobiety z jakimi łapali go wprawieni paparazzi, fotografowali muzyka niemalże na każdym kroku, zdjęcia natychmiast lądowały we wszelakich pisemkach.  One Night Stand? To jego konik. Każda jedna zabiła by za noc z niemieckim gitarzystą. Jedno spojrzenie, jeden uśmiech i były jego. To prawie tak jakby miał wypisane na twarzy: chcesz się pieprzyć? Tych złamanych kobiecych serc było nie do zliczenia... Dziewczyny myślące, iż po jednej nocy spędzonej z gitarzystą, swoim idolem posiadły go, złapały w swoją własną sieć miłości. Jednak to tak nie działało... On tak nie działał... Nie znał miłości i poznać jej nie chciał. Jedyne uczucie jakie w nim się tliły to żądza, nienawiść  pragnienie posiadania każdej... Był okrutny pod tym względem ponieważ dawał im nadzieję. Nadzieję, która była zbyt szybko i zbyt pochopnie odbierana.  Każdy, nawet On się w tym gubił, a teraz miał zmienić swój styl życia dla jednej, małej istotki, o której istnieniu do niedawna nie miał bladego pojęcia?  Która przyszła na ten świat pełen syfu zupełnie niechciana? Brutalna prawda.

Tak, czy ja już nie wspominałem kiedyś, że życie to dziwka? Życie naprawdę lubi pierdolić mnie w dupę. Cholera. Ja naprawdę zostałem ojcem... Szokujące, ale prawdziwe. Wszyscy oczekują, że się zmienię dzięki Mike'owi. Mogła chociaż lepsze imię mu wybrać. Mike? Poważnie? Od razu trzeba było nazwać go Myszka Miki. To prawie to samo. Kurwa. Kiedy to się stało. Mam dopiero dwadzieścia cztery lata. Kupę lat przed sobą, które w dodatku chciałem przeżyć zupełnie inaczej. Bez dodatkowej przeszkody, którą okazało się dziecko. Siedziałem przy drewnianym, dużym prostokątnym stole w kuchni. Przede mną leżały brukowce wypisujące o mnie od niedawna wszystkie brudy. Sięgnąłem po pierwszy lepszy zaciekawiony tych bredni, które wypisują i co najśmieszniejsze prawdziwe... Bild.

"Były gitarzysta Tom Kaulitz (l.24) jednego z najpopularniejszych zespołów w Niemczech mianowicie Tokio Hotel, aktualnie współzałożyciel Musikboxxx Studio Records niedawno został ojcem. Kiedy to się stało? Do niedawna ten nieokiełznany muzyk, który podbije serce niemalże każdej kobiety zarzekał się, że szybko rodziny nie zamierza założyć, a tu proszę. Los lubi płatać figle! Jedyne informacje jakie udało nam się zebrać na temat potomka muzyka to takie iż Tom doczekał się syna.  Zgadujemy, że maluch jest uroczy i wdał się w swojego tatę! Miejmy nadzieję, że już wkrótce będziemy wiedzieć trochę więcej o malcu! Jednak najbardziej nas ciekawi to czy młody tata podoła temu zdaniu? Co z jego stylem życia? Dobrze wiemy z czego słynie Tom Kaulitz. I najciekawsze... Czy młody Kaulitz podąży ścieżką taty? Czy podbije świat i serca dziewczyn tak jak On? I najważniejsze pytanie: Kto jest mamą?! Bądźcie na bieżąco razem z nami! A młodego tatę pozdrawiamy!"

Pierdolone szmatławce. Przed nimi nic się nie ukryje, zupełnie nic. Tacy jak ja nie mają własnego życia. Chcesz być sławny? Licz się z tym, że nie będziesz znał takiego słowa jak prywatność. Ona nie istnieje. Możesz ukrywać wszystko, a paparazzi i tak Cię dopadną. To ich fach, są w tym piekielnie dobrzy. Skurwysyny zajrzą do każdej dziury. Nawet nie przywykłem do roli ojca, a oni już o wszystkim wiedzą...
Był późny wieczór. Bodajże dwudziesta druga. Przymknąłem zmęczone powieki, a dłońmi masowałem obie skronie. Cholera co robić? Co robić...  Po mieszkaniu rozniósł się huk. Z impetem uderzyłem pięścią z całej siły o drewniany stół, a po chwili słychać było tylko płacz małego dziecka. Jeszcze tego mi brakowało... Energicznie wstałem, a krzesło odsunęło się do tyłu. Podłoga zapiszczała pod wpływem odsuwanego z zamachem mebla.  Swoje duże kroki skierowałem w stronę salonu. Na czerwonej, zamszowej sofie leżało dziecko. Malec nie wyglądał jakby miał zamiar zaraz przestać płakać. Było zupełnie na odwrót. Cholera. Nachyliłem się nad nim niepewnie. Był taki mały. Taki kruchy. Machał rączkami we wszystkie strony. Twarz miał czerwoną od płaczu, a oczka zaciśnięte mocno. Przygryzłem dolną wargę wahając się przez chwilę.  Kilka dni temu dowiedziałem się, że jestem ojcem. Kilka dni, a jak życie człowieka może się zmienić o  sto osiemdziesiąt stopni. Wyciągnąłem powoli dłonie w jego stronę, a tuż po chwili objąłem jego silnymi rękoma i uniosłem powoli do góry. Trzymałem go tak w powietrzu o prostych rękach przyglądając się grymasowi na dziecięcej buźce. Cholera, to nic nie daje. Zgiąłem ręce w pół, przytulając do siebie delikatnie malca. Czułem się dziwnie i nieswojo. Dziecko wtuliło się we mnie, a płacz ustał. Poczułem ciepło na torsie, ciepło bijące od chłopca. Udało się? Głaskałem delikatnie otwarta dłonią plecy niemowlaka. W tej chwili cieszyło mnie jedno: płacz ustał.
Nienawidziłem Antji z całych sił. Jak można przez rok czasu ukrywać ciąże? Nie pisnąć ani słówkiem?! To nierealne i niewłaściwe. Podrzuciła mi dziecko jak bezdomnego kundla pod drzwi. Nie mówiąc o niczym, zostawiając jedynie nic nie warty liścik. Cholera, Ona chciała mnie pouczać? Trzeba było się wtedy nie pieprzyć ze mną, to by i bachora nie było, proste. Z resztą kto jak kto, ale ja na pewno nie powinienem jej oceniać. Sam nie jestem lepszy. Nigdy nie byłem właściwie...  Zawsze uważano mnie za tego złego Kaulitza. Tego drugiego pod względem moralnym. Nikt nie brał mnie na poważnie. Na taki status i szacunek sobie zapracowałem. Nie traktowałem nikogo na serio, więc nikt nie traktował mnie na poważnie... Takie reguły rządziły dzisiejszym światem. Pierdolonym światem. Życie było dla mnie jednym wielkim żartem. Właściwie to wszystko obracałem w żart. Taki jestem. Żyłem i żyć dalej będę z dnia na dzień. Carpe Diem.
Nagle poczułem wibracje w tylnej kieszeni spodni. W końcu ktoś sobie o mnie przypomniał, albo przeczytał te jebane szmatławce o dziecku... Lepiej żeby to nie dzwoniła Antja. Dla jej dobra powinna siedzieć cicho i nie dawać o sobie przez najbliższy miesiąc znaku życia. Wyjąłem iPhone'a zerkając na duży dotykowy wyświetlacz.

Mom anrufe.

Świetnie. Po prostu świetnie. Tego mi jeszcze trzeba było. Od niechcenia odebrałem połączenie przybliżając urządzenie do ucha z miną zbitego psa. Doskonale wiedziałem co mnie czekało...

- Czy Ty jesteś nie poważny dziecko? Co to ma znaczyć do jasnej cholery? Dlaczego dowiaduję się o wnuku z prasy a nie od własnego syna? Wytłumacz się, natychmiast! - pięknie. Nie ma to jak wkurwiona matka.

- Kiedy miałem Ci o nim powiedzieć? - odparłem usiłując się na spokojny ton głosu.

- Miałeś na to dziewięć miesięcy, Tom! - krzyknęła do telefonu. Zacisnąłem mocno zęby. - Jak zwykle wszystko przede mną ukrywasz. Dlaczego o takich sprawach muszę dowiadywać się przez prasę, dlaczego?!

Zamknąłem powieki oddychając spokojnie. Cholera. Gdybym chociaż miał te pieprzone dziewięć miesięcy wszystko potoczyło by się zupełnie inaczej! Łatwiej? Możliwe.

- Dowiedziałem się o nim kilka dni temu, więc jak miałem Ci powiedzieć mamo o własnym dziecku dziewięć miesięcy temu? - wyrecytowałem lekko poddenerwowany. Starałem się mówić spokojnie, nie wybuchnąć złością. To było naprawdę kurewsko trudne.

- Co proszę?! Spłodziłeś dziecko i nawet o nim nie wiedziałeś? - Simone krzyknęła po raz kolejny. teraz to się dopiero zacznie. - Może chcesz coś jeszcze mi powiedzieć Tom, hmm? Powiedź jeszcze, że matką chłopca jest zwykła kurwa...  Zwykła dziwka, z którymi miałeś w zwyczaju sypiać po koncertach! Doskonale Cię znam Tom. Znam Twoją naturę. Zawsze byleś i jesteś taki jak Twój ojciec... Twoje czyny dziecko są tylko potwierdzeniem.

Milczałem. Milczałem nie wiedząc co odpowiedzieć własnej matce. Uderzyła w mój czuły punkt, a ja stałem nieruchomo wpatrując się przed siebie w dal... Moja twarz wyrażała pustkę, zupełną pustkę. Kurwa mać! Moja własna matka wypowiedziała słowa, których bałem się, i od których uciekałem jak najdalej. Nienawidziłem ojca za to co nam zrobił. Za to, że nas opuścił, za to, ze złamał serce mamie. A dzisiaj zostałem do niego przyrównany... Tom Kaulitz, złe nasienie... Syn, człowieka nic nie wartego. Chcecie wiedzieć co człowiek w takich momentach czuje? Nie czułem niczego oprócz złości i furii jaka powoli mnie ogarniała, a z drugiej strony żal. Żal do samego siebie, że uległem tym wszystkim pokusom stając się coraz bardziej podobny do ojca. Mogłem temu zaradzić. Za każdym razem mogłem, ale nie chciałem. Zawsze wolałem proste rozwiązania. Wybierałem proste drogi, na skróty i oto tego efekty.

- Takim mnie widzisz? - odparłem bez jakichkolwiek emocji do telefonu trzymanego  z całych sił w dłoni. Ton głosu nie wyrażał niczego. Był oziębły, a wyczuć to było można na kilometr. Po drugiej stronie usłyszałem tylko łkanie własnej matki, a po chwili połączenie zostało urwane.



Niemcy, Hamburg 2015 rok;

Koniec sierpnia,

Czas leciał bardzo szybko, a Mike rósł jak na drożdżach. Początkowo wszyscy byli zszokowani jak ja sobie z tym wszystkim sam poradzę. Byłem negatywnie do tego nastawiony. Paparazzi nie odpuszczali. W gazetach roiło się od niusów i zdjęć na temat Mike'a i mnie. A co najgorsze, nie zapowiadało się na to aby przestali za nami ganiać. Wręcz przeciwnie było im ciągle mało... Wszyscy zaakceptowali i pokochali malucha. Najbardziej chyba Bill. On go wprost ubóstwiał. Za każdym razem gdy przyjeżdżał do Niemczech wpadał z prezentem dla Mike'a komentując w kółko, że nie spodziewał się, że dzięki mnie może na świat przyjść tyle radości.  Czasami dziwię się sam sobie w jaki sposób udaje mi się to wszystko ogarnąć. To naprawdę nie łatwa sztuka. To jak żonglowanie wszystkim na raz. W szybki sposób musiałem wydorośleć do pewnych rzeczy. Musiałem wydorośleć do bycia ojcem... Robiłem i nadal robię masę błędów. Ale jak to mówią, człowiek uczy się na błędach, prawda?  Znajomi nie raz mówili mi, że chłopiec z dnia na dzień coraz bardziej z wyglądu jak i z zachowania zaczyna mnie przypominać. Był moją małą kopią. Odzwierciedleniem, a ja zacząłem to zauważać dość często. Pokochałem go. Nie miałem wyjścia początkowo, ale później wszystko przyszło samo... Zadziwiające, prawda? Tom Kaulitz i miłość. Tom Kaulitz i dziecko. Absurd jakiś.  Byłem w końcu jego ojcem, a jak na ojca przystało musiałem był jego wzorem, dawać mu przykład aby nigdy nie zbłądził tak jak do niedawna ja...   Kto by pomyślał Tom Kaulitz przykładnym tatą. Jak już kiedyś mówiłem, życie to dziwka, lubi się pierdolić, a z tego potem różne rzeczy wychodzą.

Wtorek. Dzień jak każdy inny. W tym roku lato było naprawdę upalne. Nie dawało się wytrzymać tego gorąca. Siedziałem na jednym z kilku skórzanych foteli w studio nagraniowym, które znajdowało się na obrzeżach Hamburga. Tu swobodnie można było uchronić się przed upałem jakie panowało na zewnątrz. Przez te wysokie temperatury byłem strasznie rozleniwiony co dało się zauważyć już na pierwszy rzut oka. Na przeciwko mnie siedział Georg, były basista Tokio Hotel jak i najlepszy kompan. Po między nami stał mały szklany stolik w kształcie okręgu, a na nim  duże otwarte pudełko po dużej pizzy. Dookoła kartonu stały puszki po Coca-coli. Rozmawialiśmy dosłownie o wszystkim i o niczym. Jak starzy, dobrzy przyjaciele. Mike chociaż jest mały zdawać by się mogło, że przywykł do mojego, a raczej naszego trybu życia. Praktycznie dzień, w dzień siedzieliśmy w studio, a On razem z nami. Gdy trzeba było jeździł ze mną to tu, to tam. Maluch zaliczył nawet kilka wylotów do Ameryki. Oczywiście artykuły w prasach negowały mój styl życia sądząc, że ma to zły wpływ na dziecko. Co jak co, ale ja miałbym się przejąć komentarzami obcych ludzi na temat tego jak powinienem wychowywać własnego syna? Jeszcze czego. Niech się pierdolą.  Dzięki niemu praca stawała się przyjemniejsza. Taak, już dawno przywykłem do roli ojca chociaż nie powiem czasami zastanawiam się co by było gdyby Mike'a nie było ze mną... Jakby moje życie się potoczyło? Co bym dzisiaj robił bez niego? To samo?

- Mike ma już dwa latka, dajesz wiarę stary? - zaśmiałem się pod nosem obserwując synka, który chodził po przestronnym pomieszczeniu, w którym siedzieliśmy od dobrych dwóch godzin. Sięgnąłem po nową puszkę z gazowanym napojem, a po chwili ją otworzyłem i przystawiłem do ust spijając kilka łyków.

- Z trudem mi to przechodzi przez gardło, ale... odwaliłeś kupę dobrej roboty przy nim. - odparł były basista także spoglądając w stronę małego blondynka, który z zaciekawieniem obserwował wszystkie meble znajdujące się w studio. Chłopiec szybko zauważył wielki stojak, na którym spoczywały wszystkie gitary jego taty. Podszedł do niego spokojnie i oparł rączki na czarnym Gibsonie Les Paul Custom spoglądając na niego dużymi, orzechowymi oczkami otoczonymi wachlarzem długich, gęstych rzęs w kolorze hebanu. Mały leciutko zadarty nosek malca poruszył się śmiesznie gdyż go zmarszczył uśmiechając się od ucha do ucha. Z każdym dniem coraz bardziej widać w nim było mnie. Był identyczny. Taka mała miniaturka...  - Co jak co, ale kto by pomyślał, ze akurat Ty dasz radę wychować dziecko. -  zaśmiał się Moritz.

- Haha, taa. - przytaknąłem mu z uśmiechem na twarzy. Szczerze mówiąc nie wychowywałem go zupełnie sam. Kumple mi pomagali. Georg, Gustav, Andreas... i Bill. Nie siedziałem w tym zupełnie sam, inaczej bym po miesiącu zwariował. Mieliśmy przy tym kupę śmiechu. Pamiętam jak żaden z nas nie chciał malcowi zmienić pampersa. Musieliśmy grać w kamień, papier nożyce. Wypadło na Georga, a my śmialiśmy się z tego. Któregoś razu Mike zjadł papierosa... Nie raz spadł z sofy lub innych mebli. Zdarzyło się nawet nam zasnąć gdy go usypialiśmy. Było grubo po dwunastej w nocy, a Mike za nic nie chciał zasnąć. Nieźle się umęczyliśmy próbując dosłownie wszystkiego. Dziecko płakało i płakało, a jak przyszło co do czego to my odpadliśmy,  a chłopiec dalej nie spał... Jak w tych wszystkich komediach gdzie młodzi rodzice nie radzą sobie z wychowywaniem dziecka. Tylko, że to nie był żaden film. To się działo naprawdę.

- Cio to? - spytał się chłopiec odwracając głowę w stronę gdzie siedziałem  trzymając w dłoni puszkę z  napojem. Widząc zaciekawioną buźkę dziecka wstałem z fotela i podszedłem do synka.  Gdy byłem tuż obok niego ukucnąłem przy dziecku i wyjąłem ze stojaka gitarę elektryczną. Malec widząc instrument zaśmiało się poklaskując drobnymi rączkami.

- Gdy będziesz starszy, ta gitara będzie Twoja. - odparłem spokojnie, kontynuując... - Nauczę Cię grać na niej. Kto wie, może kiedyś będziesz lepszy w tym ode mnie. - zaśmiałem się szczerze, a Mike położył rączkę na gryfie i szarpnął za struny. Słysząc odgłos jaki wydała gitara uśmiechnął się zadowolony i powtórzył ową czynność.

- Coś mi się wydaje, że będzie miał smykałkę do gitary. - odparłem dumnie.

- Wie chłopak co dobre! Jak podrośnie będzie wyrywał dziewczyny. Żadna mu się nie oprze na bank! - zaśmiał się długowłosy brunet. - Niezłe ziółko wyrośnie z młodego. W końcu ma po kim się nim stać.  Mike Kaulitz, haha. Brzmi nieźle.



Niemcy, Hamburg 2016 rok;

Grudzień,

Czas leciał naprawdę cholernie szybko. Jeszcze niedawno dopiero co dowiedziałem się, że zostałem ojcem, a Mike skończył już cztery lata w tym roku. Cieszyłem się, że go mam. Był moją dumą. Nie, nie żartuję, mówię poważnie. Szybko rósł. Jak na czterolatka maluch jest dość wysoki i o dziwo jest bardzo mądrym dzieckiem i cholernie ciekawskim. Tak samo jak ja w jego wieku. Czasami śmiałem się sam do siebie. We wszystkim mi przypominał mnie. Dałbym sobie rękę uciąć, że nawet uśmiecha się tak samo.
Antja dzwoniła raz na jakiś czas pytając się co u Mike'a. Rozmawiałem z nią za każdym razem od niechcenia i za każdym razem padało pytanie czy może się z nim spotkać. Jaka była odpowiedź? Odmowa. Tak, jestem skurwielem. Jednak, mogła pomyśleć wcześniej zanim pozbyła się dziecka. Ja nie daję drugiej szansy... Nie ma nawet takiej możliwości. Może i Mike nie ma matki, ale ma rodzinę. Ani razu nie pytał się o nią. W sumie to nawet nie zaprzątam sobie tym głowy. Daje mu wszystko czego zapragnie. Tak, staram się rekompensować mu fakt, że ma tylko jednego rodzica. Pewnie się dziwicie, co? Kiedyś musiałem wydorośleć i spojrzeć trzeźwo na świat. Chłopiec za dużo rzeczy już rozumie żeby popełniać błędy.

- Tatusiu, kiedy będą wreszcie święta? - Mike siedział na puszystym dywanie w przestronnym salonie bawiąc się w wyścigi samochodów. Ja natomiast siedziałem na sofie i bezwiednie spoglądałem na duży telewizor plazmowy, który wisiał na ścianie oglądając jakiś motoryzacyjny niemiecki program.

- Za dwa tygodnie. - odparłem uśmiechając się w stronę syna, który w rączkach trzymał dwie wyścigówki.

- Dopieroo? - zdziwił się chłopiec, a na jego twarzy ukazała się podkówka. - Ja chce już! Tatoo przyspiesz je, proszę!

Zaśmiałem się pod nosem odrywając wzrok od telewizora po czym ulokowałem je na chłopcu, który zerkał w moją stronę dokładnie takimi samymi oczami jak moje.

- Zobaczysz jak te dwa tygodnie szybko zlecą. - odparłem spokojnie.  Mike spoważniał na chwilę po czym na jego beztroskiej dziecięcej buźce pojawił się nikły uśmieszek.

- Nie mogę się doczekać wujka Billa, przyjedzie prawda tatusiu?

- W tym roku to my do niego jedziemy. Zapomniałeś? - uniosłem charakterystycznie do góry lewą brew obserwując dziecko.  Mike wstał energicznie i podszedł do mnie, a tuż po chwili zaczął pchać się na moje kolana.

- Naprawdę? - zadarł do góry główkę czekając aż się odezwę.

- Naprawdę. - poczochrałem mu włosy, a chłopiec mimowolnie zaczął się śmiać.




*



Święta. W Los Angeles w ogóle nie było ich czuć choć nie ukrywam, że było je widać. Na ulicach wszędzie wisiały świąteczne dekoracje, jednak nie było jakiegokolwiek śladu śniegu.  W posiadłości Billa zdecydowanie panowała świąteczna atmosfera.  Nie zabrakło nikogo. Mama i Gordon, Gustav z żoną Meike, Georg, Bill z jego dziewczyną April, ja i Mike. Wszyscy byli oczarowani Mike'em, a On nie mógł się od nikogo odkleić. Dosłownie. Chociaż nasz zespół już dawno przestał istnieć, pamięć o nim nie minęła. Dalej byliśmy najlepszymi kumplami i spędzaliśmy ze sobą czas jak kiedyś. Każdy wydoroślał. Każdy z nas pomału zaczął zakładać swoją rodzinę. 

- Tato, tato, tatusiu... - wołał blondynek biegnąć z przestronnego salonu gdzie stała ogromna przyozdobiona na kolorowo żywa choinka, pod którą leżała masa prezentów. Brązowooki chłopczyk wbiegł w pospiechu do kuchni gdzie wszyscy siedzieliśmy przy stole wspominając stare czasy, żartując i śmiejąc się ze wszystkiego. Chłopiec stanął tuż obok mnie starając się usiąść na moich kolanach. Rozmowy ucichły, a wszyscy skupili swój wzrok na czterolatku. - Kiedy będę mógł otworzyć prezenty? - po pomieszczeniu rozniósł się śmiech. 

- W takim razie idź szukać pod choinką swoich prezentów. - odparłem czochrając malcowi blond czuprynę.  Mike pobiegł pod choinkę szukając pakunków podpisanych z jego imieniem, a my podążyliśmy za nim. 

- Oooo jaa, ciuchcia! - krzyknął uradowany blondynek. - A tu robot i wielki tor wyscigooowy!

Podszedłem do Mike'a i ukucnąłem przy nim podając mu jednocześnie jeden z największych prezentów. 

- Co to tatusiu? 

- Otwórz. - odparłem spokojnym głosem. 

Malec zaczął rozdzierać kolorowy papier w mikołaje, a jego oczom ukazało się duże czarne etui. Otworzył zawiasy i zadarł do góry wieko opakowania. Oczom chłopca ukazała się czarna gitara elektryczna. Nie byle jaka. To był Gibson. Gibson Les Paul Custon, którego do niedawna mu obiecałem. 

- Ona jest moja? Naprawdę jest moja? - dopytywał się chłopiec wpatrując się w gitarę niczym w obrazek dużymi orzechowymi oczami. 

- Tak, jest Twoja. I jeżeli chcesz będę Cię uczyć na niej grać. - odparłem uśmiechając się. 

-Chcę! Chcę umieć grać na niej tak jak Ty tato. Chcę być taki jak Ty gdy urosnę.




*




Wieczór mijał bardzo szybko.  Bill siedział tuż obok Mike bawiąc się z nim nowymi zabawkami. Kobiety rozmawiały ze sobą na chyba dosłownie każdy temat co chwile podniecając się danym tematem rozmów, a Georg, Gustav i Gordon byli pogrążeni w rozmowie na temat muzyki.Nic nowego. Co roku to samo, dosłownie to samo.  Stałem przy oknie przyglądając się temu wszystkiemu gdy nagle poczułem wibrację telefonu. Wyjąłem iPhone'a i nie patrząc na dotykowy wyświetlacz odebrałem połączenie.  

- Wesołych Świąt Tom. - usłyszałem po drugiej stronie melodyjny, kobiecy głos. Doskonale wiedziałem do kogo należał. 

- Nawzajem, Antja. 

-  Wiesz, nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem... - odparła spokojnie wahając się.  Zastygłem w ruchu czekając na kontynuacje zdania, które przerwała. 

- hmm? - mruknąłem do telefonu. 

- Brakuje mi Ciebie, Tom. Ciebie i Mike'a. - dokończyła. Milczałem przez chwilę zupełnie nie wiedząc co jej powiedzieć. Czułem się dziwnie. Naprawdę dziwnie. 

- Nie odbieraj mu szansy. Może mieć zarówno ojca jak i matkę i Ty doskonale o tym wiesz. - ponownie się odezwała. Jej ton głosu był spokojny i opanowany jak nigdy.  - Spróbujmy...

- To będzie Twoja ostatnia szansa Antja. Ostatnia, rozumiesz? - odezwałem się w końcu zachrypniętym głosem w dalszym ciągu rozmyślając czy dobrze robię. 

- A więc wykorzystam ją dobrze. - odparła. - Do zobaczenia, Tom. 

- Do zobaczenia. - rozłączyłem się po czym schowałem telefon do tylnej kieszeni luźnych, szarych jeansów. Swój wzrok skierowałem w stronę synka, a na mojej twarzy zawitał uśmiech.  Czas zacząć wszystko od nowa... W końcu nazywam się Kaulitz. Dla mnie wszystko jest możliwe. 
Taak, jestem Tom Kaulitz, mam dwadzieścia pięć lat, czteroletniego synka poza, którym świata nie widzę i czas pokażę czy przy moim boku będzie kobieta za którą szaleję. Kiedyś prędzej dałbym sobie rękę uciąć niż uwierzyć w to jak drastycznie moje życie się zmieni.  Kto by pomyślał, że w ciągu czterech lat wydorośleje? Że będę mieć syna dzięki, któremu przejże na oczy? Może i życie jest dziwką, które non stop się pierdoli, ale to własnie dzięki niemu mam to co mam i jestem z tego dumny. Na tym kończy się ta historia.  Jak w każdej innej były wzloty i upadki, a co najważniejsze szczęśliwe zakończenie. Tamten Tom nigdy nie zniknie. On w dalszym ciągu we mnie siedzi i siedzieć będzie. Zawsze będę tym samym pewnym siebie, dupkiem rozkochującym w sobie każdą jedną kobietę odbierając im jakiekolwiek nadzieję na szczęśliwe zakończenie ze mną w roli głównej. Jednak życie nauczyło mnie, że trzeba mieć dwa oblicza i dwoma się posługiwać tylko, że... trzeba wiedzieć, które w danej chwili może ujrzeć światło dzienne. 





Szczerze mówiąc troszkę inaczej wyobrażałam sobie drugą część tego one-shotu. Siedziałam nad nią kilka dni. Nie wiedząc czemu ciężko mi było opisać relację pomiędzy Tomem, a jego synem i tu powiem, że nie udało mi się to, tak jak to sobie wyobraziłam. Przypuszczam także, że nie wszystkim spodoba się ta rozbieżność czasowa. Możliwe, że uznacie to za bardzo pogmatwane tudzież namieszane.  Mam tylko nadzieję, że wam czytelnikom przypadnie ta część do gustu. Już niedługo zacznę pracować nad  trzynastym rozdziałem hopeless craving. ;-)

Pozdrawiam,

niedziela, 18 listopada 2012

One-shot/ ...And what am I supposed to say when I'm all choked up and you're okay?

Niemcy, Hamburg 2012 rok;

Noc. Niebo przybrało kolor kobaltowy, a na jego tle mieniły się setki, miliony, a nawet i tysiące malutkich, połyskujących gwiazd, które wydawać by się mogło były ze szczerego złota. W Hamburskiej metropolii od dobrych kilku godzin panowała cisza i ciemność. Był bowiem sam środek tygodnia. Od czasu do czasu po pustej ulicy przejechał samochód na niemieckich blachach. Gdzieniegdzie słychać było miauczenie bezdomnego dachowca, które odbijało się niczym echem, bądź bezpańskiego kundla wałęsającego się po pustych zakamarkach. Szara rzeczywistość. 
Jedno z najbogatszych, prywatnych osiedli w Hamburgu. Kilka ogromnych rozmiarów budynków pięło się do góry. W jednym z nich na przedostatnim, dwudziestym dziewiątym piętrze, w jednym z penthouse'ów świeciło się przyciemnione światło. W tle widać było cień. Ciemna sylwetka należała do mężczyzny. Stał tuż przy szklanej ścianie dzięki, której przed nim rozpościerał się nieziemski widok. Panorama Niemieckiego miasta o tej porze nocy była obłędna. Wprost nie do opisania. Miasto ciche, ciemne, puste. Niczym opuszczone wraz z mieszkańcami, którzy oddali się w objęcia Morfeusza - przygotowywało się na nowy, kolejny, pracowity dzień. Sylwetka poruszyła się. Mężczyzna przyparł do przeźroczystej szyby przedramię opierając się praktycznie całym ciężarem ciała.  Szyby były na tyle grube, że mógł sobie na to pozwolić. Czarne, długie włosy pozaplatane w dredy okalały jego smukłą, zmęczoną twarz. Kilkudniowy zarost dodawał mężczyźnie charyzmy. Brązowe, orzechowe często mylone z czekoladowym odcieniem oczy zmieniły się. Nie było ani krzty tego samego spojrzenia pełnego aspiracji, pasji, namiętności. Ono było puste. Po prostu puste. Wypełniała je niesamowita pustka... Jak studnia bez dna. To samo spojrzenie niegdyś pełne emocji, teraz nie miało ich wcale.  Było zimne. Cholernie zimne i obojętne na wszystko co go otaczało. Był obojętny na ból, cierpienie, miłość. Na ludzi, którzy byli przy nim... Posiadał bardziej oziębłe i lodowate spojrzenie niż sama królowa lodu. Czy można aż tak się zmienić? Tak. Życie to dziwka. Nieustannie się pierdoli. A my za każdym razem przeżywamy rozczarowanie patrząc jak nasz los się pieprzy z minuty na minutę coraz bardziej. I jak tu być optymistą? Najrozsądniejszym rozwiązaniem jest bycie realistą.

Tak. Ten mężczyzna o oziębłym spojrzeniu to ja. Pozwólcie, że się przedstawię. Nazywam się Tom Kaulitz. Mam dwadzieścia trzy lata na karku, a życie uwielbia pierdolić mnie w dupę. Tuż po rozpadzie Tokio Hotel w lutym 2012 roku przeniosłem się z powrotem do Niemiec. Bill został w Ameryce. Rozwija się jako stylista, dekorator wnętrz oraz projektant mody. A ja? Wybrałem Hamburg. Zawsze lubiłem to miasto.  To było moje miejsce na Ziemi. Razem z Georgiem Listingiem założyłem dobrze prosperujące studio nagraniowe. Każdy z nas po rozpadzie zespołu musiał na nowo stanąć na nogach. Pójść swoją własną ścieżką. Nie ukrywam w tym swojej winy i nigdy ukrywać jej nie będę. Zespół przestał istnieć przeze mnie. Przedawkowałem. Sięgnąłem dna. Nic się dla mnie nie liczyło oprócz narkotyków, alkoholu i dziwek. Co więcej, dalej bez tego nie potrafię się obyć. Jestem narkomanem, alkoholikiem i lubię seks. Życie jest po to aby z niego korzystać. Jednak jak widać ja korzystam z niego podwójnie, a może i nawet potrójnie. Nie oszukujmy się... Jak masz pieniądze, możesz mieć wszystko. Możesz sięgnąć nieba, obracać się w najwyższych sferach, przebierać w najlepszych panienkach, spijać najlepsze trunki i jeść przysłowiowe wisienki z tortu. Tak, jestem Tom Kaulitz narcystyczny casanova, który nie dba o niczyją opinię. Otaczający się ludźmi jedynie tymi, którzy na to zasługują. Pieprzący najdroższe dziwki, a za sprawą jednego spojrzenia i uśmiechu mogę mieć wszystko to czego dusza zapragnie. Zazdrościsz? Powinieneś. Tu życie toczy się na moich zasadach i każdy rozsądny człowiek o tym wie. Nikt nie wchodzi w drogę Tomowi Kaulitz. 




*



Straciłem rachubę czasu. Nie wiedziałem, która jest godzina, jaki dzisiaj jest dzień. Siedziałem na zamszowej, czerwonej sofie w kształcie księżyca, która znajdowała się praktycznie na samym środku przestrzennego salonu. W palcach obracałem zwinnie skręconego jointa. W powietrzu unosił się zapach świeżo rozkruszonego topa, a tuż po chwili jego zapach, gdy go podpaliłem. Zaciągnąłem się mocno i przytrzymałem dłuższą chwilę dym w płucach. Po chwili gęste niemalże białe obłoczki unosiły się nad moją głową. Z każdym buchem czułem się coraz bardziej błogo i lekko. Na szklanym stoliku przede mną leżała mała przeźroczysta torebeczka wypełniona po brzegi białym, sypkim proszkiem. Kokaina. Moja jedyna miłość. Biała przyjaciółka na dobre i na złe. Była jak lekarstwo na cały ten pojebany syf. Na cały pierdolony świat, który mnie otaczał. Kokaina była jak kobieta. Dawała tyle samo radości co dziwka podczas ostrego seksu. Ta sama euforia. Ta sama błogość i spełnienie. Tyle, że ona pozostawała na dłużej.
Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk stukania do drzwi. Odgiąłem głowę do tyłu spoglądając zamglonymi oczami w stronę małego przedpokoju skąd dochodziło stukanie. Gdyby tak chciało mi się jeszcze tam iść... Z ledwością podniosłem się i ciężkim krokiem skierowałem się w tamtą stronę.  Gdy stałem tuż przed drzwiami chwyciłem za mosiężną klamkę i pociągnąłem do siebie z zamachem.

- Nie zamawiałem dzisiaj dziwki. - odparłem po chwili namysłu gdy moim oczom ukazała się wysoka aczkolwiek drobna brunetka. Patrzyłem na nią i mógłbym przysiąc  że własnie jej boskie, pełne i kuszące usta skrzywiły się na dźwięk mojego zachrypniętego głosu.  Uniosłem do góry lewą brew, a mój wyraz twarzy ukazywał zdezorientowanie całą tą sytuacją. Jedyne co utkwiło mi z jej wyglądu w głowie to te usta. Te pełne, wydatne, kuszące usta... Nagle poczułem niesamowitą chęć pocałowania ich... Jednak szybko się opamiętałem.

- Zjarałeś się? - skądś kojarzę ten głos. Delikatny, melodyjny, kobiecy. Przeszły mnie ciarki. Zmrużyłem oczy, a na moim czole pojawiły się poziome linię gdyż je zmarszczyłem. - I po co ja się pytam. Oczywiście, że tak.  - znowu się odezwała, a tuż po chwili niemalże wepchnęła mnie do mojego mieszkania wpychając się do środka. Cofnąłem się kilka kroków, a dziewczyna zwinnie wyminęła moje ciało. Co jest grane?

- Nie mów, że mnie nie pamiętasz Tom. - odparła nieco spokojniej. Jej ciało wykonało obrót i z powrotem stała twarzą do mnie. Uniosła brew do góry, a jej twarz nabrała charakterystycznego wyrazu. Była taka realna i nie realna w jednym. Miała w sobie tyle sprzeczności, które widać było gołym okiem. - Nie pamiętasz...

- Eeee... - wydałem z siebie dziwny dźwięk, a moja twarz w dalszym ciągu nie ukrywała zdziwienia. Ugh, gdybyście czuli to co ja. Nie polecam takich sytuacji podczas upalenia się ziołem. To tak jakbyście na siłę próbowali wytrzeźwieć jednak wszystkie próby idą na marne. Kurwa.

- To ja, Antja. - odezwała się ponownie. - Poznaliśmy się rok temu. Na odwyku... - jej słowa dały mi do myślenia. Wszystkie wspólne wspomnienia niczym obrazy odświeżyły się w pamięci, a na mojej twarzy pojawił się nikły, figlarny uśmiech. O tak, tej dziewczyny nie zapomnę do końca życia. Oprócz tego, że wspaniale się pieprzyła to była idealną kompanką do zwariowanych akcji. Nie sposób wszystkiego spamiętać i o wszystkim opowiedzieć. Uwierzcie. Tyle się wydarzyło...

- Teraz pamiętam. - odparłem nieco weselej podchodząc żwawym krokiem do brunetki. Tuż po chwili trwaliśmy w objęciach. Była taka ciepła...

- Ładnie się urządziłeś widzę. - odparła wesoło rozglądając się zaciekawionym wzrokiem po penthousie. - Słyszałam o zespole. Przykro mi z tego powodu, naprawdę. Byliście świetni!

- Nie zaczynaj. Było minęło, każdy poszedł własną drogą. - machnąłem ręką.

- Twoja niewiele się zmieniła. - rzekła hardo. Zmarszczyłem czoło wlepiając swój przeszywający wzrok w jej zdeterminowaną twarzyczkę. - Myślałam, że z tym skończyliśmy.

-  My? - zdziwiłem się. Jednak po chwili kontynuowałem obojętnym tonem. -To nie takie proste...

- Nie, Tom. To Ty to utrudniasz. - jej słowa zabolały? Nie. Tak na dobrą sprawę starałem się nie słuchać tego co do mnie mówiła. Jej usta poruszały się zgrabnie, a z nich wydobywał się dźwięk. Dźwięk, który ignorowałem. - Słuchasz mnie Kaulitz? - zwróciła się po nazwisku. Moje spojrzenie mimowolnie z jej ust przeniosło się na kocie, zielone oczy brunetki. Nie lubiłem tego. Jeżył mi się włos na karku gdy słyszałem jak ktoś zwracał się do mnie po nazwisku. Poruszyłem się niespokojnie, a dłonie zacisnąłem w pieści aż pobielały kłykcie.

- Wiesz, ze tego nie toleruję. - odparłem szorstko podchodząc do okna.

- Inaczej do Ciebie nie dotrę, Tom.

- Nikt Ci nie każe. Ktoś Cię tu w ogóle zaprosił? - z sekundy na sekundę stawałem się coraz bardziej obojętny i szorstki. Usłyszałem kroki. Była coraz bliżej mnie. Poczułem dłoń na swoim ramieniu. Przeszło mnie ciepło.

- Daj sobie pomóc. - odwróciłem głowę w jej stronę. Na jej twarzy malowała się troska. Niepotrzebna. Doskonale sobie radziłem...

- Pomóc? Nie potrzebuję pomocy. - odparłem hardo przymrużając oczy. - Taki był twój cel? Chcesz mi pomóc, choć tak naprawdę sama jej potrzebujesz. To jest żałosne Antja. - zaatakowałem ją.

- Nie, Tom. To Ty jesteś żałosny. - krew się we mnie zagotowała. Zerwałem się jak oszalały, a tuż po chwili plecy brunetki uderzyły o ścianę z impetem. Z jej ponętnych, pełnych ust wydobył się cichy jęk. Miała zamknięte oczy, czułem i widziałem jak cała drżała. Bała się. Bała się mnie. W moich oczach zażył się ogień. Byłem wściekły. Złość sięgała zenitu. Ja żałosny? Tom Kaulitz nie jest żałosny! Uchyliła powoli powieki. Ta kocia zieleń jej oczu... Głęboka, pełna emocji. Widziałem strach w tym spojrzeniu... Zastygłem.

- Nigdy więcej nie waż się tak mówić. - wysyczałem przez zaciśnięte zęby, a uścisk na szyi brunetki rozluźnił się nieco. Nasze ciała w dalszym ciągu przylegały do siebie mocno. Czułem jej zapach. Jaśmin. Pachniała jaśminem, a jej włosy owocami. Czułem szybkie, rytmiczne bicie serca. Ponownie spojrzałem na jej wydatne, brzoskwiniowe usta. Tak kuszące, cholernie kuszące...  Nie wytrzymałem. Zbliżyłem swoją twarz do jej i musnąłem wargi brunetki. Oszołomiona znieruchomiała. Musnąłem je po raz drugi, pewniej i śmielej. Smakowały jak truskawki. Takie miękkie. Zapragnąłem więcej. Pogłębiłem pocałunek. Mój język rozchylił delikatnie jednak zdecydowanie jej wargi i wtargnął do środka. Oddała się. Oddała się zupełnie moim pieszczotom. Całowałem zawzięcie i żarliwie. Pewnie i rozkosznie. To była gra zmysłów... Poczułem przypływ gorąca. Nagle powietrze wokół nas stało się gęste i ciepłe. Po chwili zapanowała duchota. Od środka krzyczałem. Gotowałem się. Czułem jak wszystkie emocje kłębiły się we mnie czekając aż wszystko wybuchnie... Dłonie dziewczyny powędrowały pod moją koszulkę. Gładziła opuszkami palców po moim ciele. Przeszedł mnie dreszcz. Szybko pozbawialiśmy się swoich ubrań.  Moja koszulka, jej bluzka. Moje spodnie, jej stanik... Kurwa, pragnąłem jej tak bardzo. Czułem jak moje podniecenie staje się coraz mocniejsze. Brunetka poddawała się każdemu mojemu zabiegowi i pieszczotom. Nie trzeba było być geniuszem żeby wiedzieć, iż wylądowaliśmy w łóżku.  Pieściliśmy siebie nawzajem. Każdy dotyk był taki dokładny. Seks ten był bardzo dobry. Dziki i nieco perwersyjny. Pieprzyliśmy się trzy razy w ciągu jednego dnia. Ochota nie mijała mi. Ta dziewczyna miała w sobie coś, co cholernie mocno mnie przyciągało... Miała coś czego innym kobietom brakowało.  Potrafiła mnie urzec w sposób jaki inne nie umiały.

- Nie jestem Twoją kolejną zabawką, Tom. - odezwała się zaczerpując co chwilę powietrza. Jej w dalszym ciągu przymglone oczy spoglądały w moją stronę. Twarz miała bez jakiegokolwiek wyrazu. Przez chwilę wydała mi się zużyta.

- Taak... Własnie w doskonały sposób mi to pokazałaś. - zakpiłem z niej przewracając teatralnie oczami. Tuż po chwili spoglądając w jej stronę na mojej twarzy ukazał się bezpruderyjny uśmiech. Sięgnąłem po skręta. Odpaliłem zapalniczkę i podpaliłem jego końcówkę zaciągając się mocno. Marihuana. Moja druga miłość. Joint po seksie był równie dobry jak i przed. On zawsze jest dobry, zawsze smakuje tak samo, a mi będzie ciągle mało.

- Nie poznaję Cię Tom.

- Zmieniłem się jak widzisz. - odparłem wypuszczając gęsty, biały dym z płuc. Po chwili kontynuowałem swoją wypowiedź. - Tamten Tom był naiwny.

- Miał uczucia w przeciwieństwie do Ciebie. - zaznaczyła.

- To uczucia do tego stanu mnie doprowadziły. Zrozum to wreszcie. - mój głos znowu stał się nieprzyjemnie zimny, a oczy bez wyrazu. Zaciągnąłem się kilka razy. Zapach trawy w błyskawicznym tempie rozszedł się po całym mieszkaniu.

- Tak masz rację. Najprościej wyzbyć się emocji i nic nie czuć. Jesteś tchórzem. - to był cios poniżej pasa. Zacisnąłem zęby... Złość gotowała się we mnie ponownie dzisiejszego dnia. Ta kobieta doskonale wiedziała jak wyprowadzić mnie z równowagi.

- Teraz będziesz się na mnie wyżywać, bo Cię przeleciałem? - zakpiłem śmiejąc się gorzko.  Nie musiałem długo czekać by poczuć na swoim policzku piekący ból. Dostałem w twarz. Jednak mimo to nie pożałowałem swoich słów.  - Masz ciętą rękę jak na dziewczynę. - odparłem spokojnie.

- Cholera, do Ciebie nic nie dochodzi? - oburzyła się rozkładając ręce.

Nie odpowiedziałem. Wstałem z łóżka i podszedłem do małej komody na przeciwko łóżka. Wyjąłem z niej mały pakunek, a także lusterko i portfel. Po chwili z powrotem siedziałem na łóżku. Rozsypałem biały proszek na lusterko, a wyjętym wcześniej banknotem z portfela rozdzieliłem go na trzy długie kreseczki. Zwinąłem banknot w cieniutki rulonik i przystawiłem go do nosa. Pierwsza kreska zniknęła... druga, trzecia. Wciągnąłem proszek dobrze i spojrzałem w stronę brunetki.

- Chcesz?  - wyciągnąłem w jej stronę rulonik.

- Zwariowałeś?!

- Nie zgrywaj takiej cnotki Antja. Doskonale pamiętam co wyrabialiśmy na odwyku. Nie chciałabyś tego powtórzyć? - uśmiechnąłem się cwaniacko obracając w palcach zwinięty banknot. Dziewczyna zmieszała się. Widziałem jak walczyła sama ze sobą przez chwilę. Ulegnie mi. Zawsze ulegała.

- Cholera, Kaulitz...  - wyrwała z mojej dłoni banknocik i delikatnie chwyciła za lusterko na którym wysypałem nowy proszek. Podzieliła go na trzy ścieżki i szybko wciągnęła każdą po kolei.

- Grzeczna dziewczynka. - oblizałem usta zahaczając językiem o metalowy, zimny kolczyk.

Nie trzeba było długo czekać na efekty. Szybko poczułem jak ogarnia mnie euforia. Czułem się coraz lepiej. Ogarniała mnie błogość... A jedyne co mój mózg potrafił jeszcze zarejestrować to półnaga brunetka siadająca na moich kolanach. Tuż po chwili zaczęła mnie drapieżnie całować, a mój mózg przestawał racjonalnie myśleć...




Niemcy, Hamburg 2013 rok;

Pierwszy września. Dzisiejszego wieczoru świętowałem swoje dwudzieste czwarte urodziny. Jeden z Hamburskich nocnych klubów. Powoli zbliżała się dwudziesta trzecia w nocy. Wewnątrz klubu była masa ludzi. Duchota jaka panowała w pomieszczeniu mieszała się z potem, zapachem alkoholu i dymem papierosowym. Muzyka dudniła głośno. Nie słyszałem nawet własnych myśli. Siedziałem przy jednym ze stolików w loży dla vipów wraz z kumplami. Na okrągłym szklanym stoliku stało mnóstwo różnorodnych trunków począwszy od Whiskey i kończąc na Czystej. Zabawa dopiero się zaczynała dla nas. Czułem jak alkohol dodaje mi przysłowiowych skrzydeł. Mój mózg pracował na coraz to wolniejszych obrotach, a zdrowy rozsądek już dawno poszedł w niepamięć. Kurwa, jak ja kocham ten stan... Jeden z kumpli zawołał kelnerkę. Była młoda i seksowna. Ubrana w obcisłą bluzeczkę i krótką spódniczkę. Na nogach miała wysokie obcasy. Patrząc na nią wyobraźnia nasuwała sama sobie przeróżne obrazy i fantazje... Drugi z kumpli skomentował wulgarnie jej ubiór. Zaśmiałem się perfidnie przytakując mu. Nie kryłem się z tym iż mój wzrok utknął w jej głębokim dekolcie.

- Whiskey z lodem. - odparłem podnosząc swoje bezczelne spojrzenie z jej piersi na oczy. Kelnerka zanotowała zamówienie w swoim małym notesiku po czym odeszła szybkim krokiem.

- Kurwa, idę wyrwać jakaś laskę, bo cisnienie mi się zwiększa. - odezwał się Andreas, mój najwierniejszy i najlepszy przyjaciel. Przytaknąłem mu głową uśmiechając się cwaniacko. Andreas był taki jak ja. Doskonale się rozumieliśmy. Już w gimnazjum wyrywaliśmy i zaliczaliśmy najlepsze laski w szkole. Gdy kelnerka przyniosła moje zamówienie opróżniłem szklankę jednym duszkiem po czym odstawiłem ją na stolik. Postanowiłem również rozejrzeć się po klubie. Przedzierając się przez tłum tańczących ludzi upodobałem sobie jako cel bar stojący tuż przede mną. Oparłem się o niego. Stąd miałem idealny widok na całe pomieszczenie. Czułem jak alkohol przejmuje nade mną kontrolę jednak nie poddawałem się tak łatwo. Nie byłem pijany na tyle, by usiąść w koncie i spać... Ni stąd ni zowąd przede mną pojawiła się cholernie seksowna blondynka. Tańczyła na parkiecie zupełnie sama. Otaczali ją jedynie śliniący się niczym kundle faceci wygłodniali jakichkolwiek kobiecych pieszczot. Zaśmiałem się w duchu. To był naprawdę komiczny widok. Gdyby tylko chciała zrobili by dla niej dosłownie wszystko. Spojrzała się w tańcu kilka razy w moją stronę. Bawiła się, kusiła swoim ponętnym ciałem. Wiedziałem, że sobie pogrywa. Zaczepia... Postanowiłem przejąć pałeczkę. Dj akurat puścił czarną muzykę, hip hopowy kawałek zapowiadał się naprawdę klimatycznie. Stanąłem tuż za blondwłosą dziewczyną i położyłem dłonie na jej tali poruszając ciałem w rytm muzyki. Ocierała się o mnie. Jej ciało przylegało do mojego... Poczułem jej krągłą pupę przylegającą do mojego krocza. Jęknąłem cichutko przymykając oczy. Dziewczyna odwróciła się do mnie przodem. jej twarz była anielska. Uśmiechnęła się zadziornie, a tuż po chwili oboje doskonale wiedzieliśmy czego pragniemy w tej chwili. Nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na bawiących się ludzi podążyliśmy w stronę toalet. Zamykając kopnięciem za sobą drzwi szarpnąłem blondynkę za rękę, a ona natychmiast wylądowała w moich ramionach. Nie patrząc na nic zaczęliśmy się namiętnie całować... Przywarła plecami do zimnych kafelek, a ja do niej. Dźwignąłem jej lekkie ciało, a dziewczyna szybko objęła mnie w pasie swoimi długimi, szczupłymi nogami.

- To jak masz na imię? - szepnęła z ledwością pomiędzy zachłannymi pocałunkami. Jej dłonie były dosłownie wszędzie. Pod moją koszulką, gładziła dłońmi brzuch, tors, szyję, plecy... Długie paznokcie dziewczyny zostawiały po sobie czerwone ślady na mojej skórze.

- Tom. - odparłem całując żarliwie i wulgarnie jej szyję i dekolt.

- Chloe. - szepnęła prosto do mojego ucha przygryzając delikatnie jego płatek. Po moim ciele przeszedł dreszcz.  - Pieprz mnie mocno, Tom. - dodała liżąc mój policzek. Tuż po chwili nasze spojrzenia spotkały się. W jej oczach było coś, coś przyciągającego. Były jak dwa magnesy. Nie musiała dwa razy powtarzać... Reszta potoczyła się sama. Weszliśmy do jednej z kabin. Podwinąłem do góry jej obcisłą, czarną sukienkę, a stringi zadarłem na bok. Sprawnie rozpiąłem spodnie, a tuż po chwili materiał zsunął się na sam dół, lądując na najnowszych air maxach. Wszedłem w nią z impetem. Jęknęła gardłowo. Poruszałem się szybko i mocno. Za każdym razem z jej ust wydobywały się ciche, rozkoszne pojękiwania dzięki którym na mojej twarzy widniał triumfalny uśmieszek.
Po skończonym stosunku siedzieliśmy w kabinie paląc krak w fifce. Nie było mi dużo trzeba aby odlecieć... Euforia ogarnęła mnie bardzo szybko. Mózg wyłączył się, a ja razem z nim. Urodziny mogę zaliczyć do udanych...




*




Obudziłem się we własnym łóżku. Głowa mi pękała, jakby zaraz miała eksplodować. Światło dzienne raziło mnie w oczy. Kurwa. W pamięci miałem jedną, wielką, czarną dziurę. Nie pamiętałem praktycznie niczego...  Moim ostatnim wspomnieniem była seksowna blondynka. To wszystko. Spojrzałem w stronę komody. Tam bowiem znajdowało się wszystko czego teraz było mi potrzeba do szczęścia. Sięgnąłem po gotowego jointa i odpaliłem. Poczułem ogromną ulgę i spełnienie gdy dym dotarł do moich płuc. Przymknąłem powieki z powrotem kładąc się na łóżku. Spełnienie, cudowne spełnienie i błogość...  Nagle usłyszałem głośne pukanie do drzwi. Poczułem jak głowa zaczyna boleć mnie coraz mocniej... Z całego serca nienawidziłem w tej chwili osoby, która przerywała mi moje męczarnie... Ostatkami sił dźwignąłem się i wyczołgałem w stronę przedpokoju. Chwyciłem za klamkę i pociągnąłem w moją stronę. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach nikogo nie było. Nagle usłyszałem coś z dołu, ciche gaworzenie, a po chwili płacz dziecka? Niee, to nie możliwe. Zwróciłem oczy ku posadzce.... Wytrzeszczyłem oczy ze zdziwienia. Zesztywniałem... Pod moimi drzwiami, na wycieraczce w małym nosidełku leżało dziecko... Co to kurwa ma być? Ktoś sobie ze mnie jaja robi? Zacząłem się denerwować. Kto normalny zostawiłby dziecko pod czyimiś drzwiami. No kto do cholery jasnej? Mrugnąłem kilka razy wlepiając oczy w niemowlaka, który przyglądał się mi z zaciekawieniem. Przyjrzałem się dziecku bliżej, tuż obok jego rączki leżała koperta. Szybko ją chwyciłem i otworzyłem. To był błąd...


Tom, 

Tak, nie wydaje Ci się... to Twoje dziecko, a raczej nasze. Zostawiam je pod Twoją opieką ponieważ mam głęboką nadzieję iż dzięki niemu inaczej spojrzysz na świat. To nie są żarty. Stąpasz po cienkiej linii, Tom. Daj sobie pomóc. Mam nadzieję, że wybaczysz mi to iż trzymałam dziecko w tajemnicy... Kiedyś zrozumiesz. Jesteś ojcem i jak przystało na ojca wydoroślej... Ma na imię Mike.

                                                                                                                                      Antja. 


Co kurwa? To się nie dzieje naprawdę... To dziecko jest moje? Nie, ja śnię .. To tylko sen. Tom uspokój się, to tylko sen. Kurwa mać. To nie jest żaden pierdolony sen... Co ja teraz zrobię? Nie nadaję się na ojca. To nie wchodzi w grę. Mam własne życie i swoje problemy. Nie potrzeba mi do tego dziecka. Sięgnąłem szybko po rączkę od fotelika i wniosłem je do mieszkania. Jeszcze by brakowało żeby jakaś wścibska sąsiadka dowiedziała się o tym bachorze. Zacząłem nerwowo chodzić w kółko. Chwila... Antja. Tak zadzwonię do niej... Nie może mnie zostawić tak na lodzie. Przecież ja kompletnie nie wiem jak wychowuje się dzieci!  Sięgnąłem po iPhone'a i wybrałem numer brunetki. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci...

- Spodziewałam się, że tak szybko zadzwonisz... - po drugiej stronie usłyszałem melodyjny głos dziewczyny.

- Jaja sobie kurwa ze mnie robisz? Zabieraj to dziecko, ale już! - krzyknąłem do telefonu.

- Nie ma mowy Kaulitz. To Twoje dziecko. Jakoś rok temu nie przyszły Ci do głowy jakiekolwiek konsekwencje więc teraz masz...

- Skąd ta pewność, ze jest moje?

- Przyprzyj się mu. Wygląda dokładnie tak jak Ty... - odparła dużo spokojniej. - Tom, nie mam pieniędzy aby go utrzymać i wychować. Wiem, że będziesz dobrym ojcem. Nie proszę o wiele...

- Pojebało Cię dziewczyno?! Co? Nie, nie rozłączaj się... Kurwa mać! - rzuciłem telefonem o ścianę, a on rozleciał się na kilka części... Mój wzrok ponownie skierował się w stronę spokojnego dziecka. Chłopiec miał duże brązowe oczy, mały zadarty nosek i dokładnie taki sam pieprzyk na policzku... Wyglądał dokładnie tak samo jak ja gdy byłem w jego wieku... Cholera, to mój syn. Koniec z rozpustnym życiem...

- I co ja teraz zrobię? Poprawka, co my teraz zrobimy Mike, hm?




Naszła mnie myśl na napisanie one-shota i oto jest. Po raz pierwszy mam styczność z nim więc nie koniecznie może być udany. Ocenę zostawiam wam. Starałam się jak mogłam. ;-) 

Pozdrawiam,

piątek, 9 listopada 2012

Rozdział dwunasty


Niedziela. Dzień ten zapowiadał się wspaniale, a przede wszystkim pogodnie. Nad kalifornijskim miastem Los Angeles świeciło słońce. Niebo przybrało kolor lazurowy a gdzieniegdzie płynęły po przestworzach śnieżnobiałe kłęby chmur. Od czasu do czasu powiew chłodnego powietrza poruszał liśćmi drzew, jednak nie był on na tyle silny by czuć jego przeszywający chłód. W Kalifornii powoli zbliżała się 10:00 nad ranem. Ruch na amerykańskich drogach powiększał się, a korek ustępował jedynie co kilka minut. Niedziela, dla jednych była początkiem utęsknionego urlopu, zaś dla drugich jego końcem i powrotem do codziennej monotonii. 

Pacyfic Palisades, jedna z najbogatszych nadbrzeżnych dzielnic. W jednej z fikuśnych willi, która należała do jednego z braci Kaulitz nie przedzierało się światło dzienne do sypialni właściciela posiadłości. Ciemność i duchota jaka panowała w dużym pomieszczeniu była nie do zniesienia. Sam muzyk beztrosko wylegiwał się w łóżku przykryty do połowy jasną kołdrą. Męski, umięśniony tors mężczyzny unosił się i opadał systematycznie. Poniżej na brzuchu Niemca widoczne były idealnie wyrzeźbione mięśnie, który ukazywały efekt kaloryfera. Szerokie barki, męskie ramiona, duże dłonie swobodnie leżące na pościeli... Twarz mężczyzny podczas snu wyglądała niezwykle bezbronnie i dziecięco. Nie było w nim wtedy ani grama egoisty, pozera... Śniąc był zupełnie innym człowiekiem. Lekko rozwarte, pełne usta przyozdobione metalowym kolczykiem, kilkudniowy zarost dodający mężczyźnie charyzmy. Długie, gęste rzęsy okalające niezwykle hipnotyzujące, głębokie oczy. Ot, cały Tom Kaulitz. Obiekt westchnień tysiąca kobiet na całym świecie... Poruszył się przeciągle na łóżku zadzierając obie dłonie za głowę by rozciągnąć wszystkie swoje mięśnie i kończyny, a tuż po chwili otworzył oczy witając się z nowym, kolejnym, wyczekanym przez niego dniem.  Pierwszą czynność jaką gitarzysta wykonał to odszukanie swojego złotego rolexa i założenie go na rękę. Tarcza wartościowego zegarka wskazywała godzinę 10:05. Muzyk wygramolił się powoli i od niechcenia z łóżka po czym podszedł w stronę dużych okien i odsłonił ciemne, ciężkie zasłony. Słońce raziło go w oczy. Jednak widząc niebo, na którym widniało coraz mniej chmur uśmiechnął się sam do siebie.  Na środku sypialni stała dużych rozmiarów czarna podróżna walizka. Tuż po wczorajszym telefonie do jasnowłosej zawziął się i z wielkim bólem poskładał swoje rzeczy po czym spakował je do walizki. Musiał przyznać, że to całkiem przyjemne uczucie nie musieć na gwałturety pakować wszystkiego i szykować się do wyjazdu w biegu. Teraz chociaż miał odrobinę czasu na poranną kawę i jakiekolwiek śniadanie. Jednak najpierw postanowił doprowadzić się do porządku, a pierwszą czynność jaka przyszła mu do głowy to pozbycie się kilkudniowego zarostu z twarzy. 




*



10:54,


11:01,


11:17. Czarny Cadillac Escalade zatrzymał się na chodniku tuż przy mieszkaniu, które zamieszkiwała niebieskooka blondynka. Przekręcił kluczyk w stacyjce, a silnik natychmiast przestał wydobywać z siebie cichy, przyjemny dla ucha warkot. Wyjął kluczyk po czym opuścił pojazd i skierował się w stronę frontowych drzwi. Zapukał kilka razy jednak nie czekał aż dziewczyna otworzy przed nim drzwi, nacisnął mosiężną klamkę po czym znalazł się w przytulnym mieszkanku. Rozejrzał się dookoła jednak niebieskookiej nie było na parterze ani śladu... Bez chwili zastanowienia skierował swoje kroki w stronę drewnianych schodów, które prowadziły na górę. Tam bowiem znajdowała się łazienka, sypialnia i jak to dziewczyna żartobliwie mówiła graciarnia. Nie wahając się pchnął dłonią drzwi od sypialni, a jego oczom ukazała się jasnowłosa krzątająca się po pokoju jedynie w koronkowej czarnej bieliźnie. Mimowolnie na twarzy gitarzysty pojawił się lubieżny uśmieszek, a w oczach błysnęły małe światełka. Dziewczyna stała tyłem do niego więc nie wiedziała iż ktokolwiek oprócz niej znajduje się w domu. Muzyk wolnym, bezszelestnym krokiem podszedł do partnerki i ulokował chłodne dłonie na jej smukłej, ładnie zarysowanej talii, a głowę przekrzywił w bok ustami przylegając do szyi towarzyszki. Mruknęła cichutko czując wilgotny język mężczyzny na swojej skórze, a od czasu do czasu zaciskające się na niej delikatnie zęby.

- Tooom...  - szepnęła cichutko przeciągając niezwykle seksownie jego imię. Gitarzysta słysząc powabny, delikatny i do tego niezwykle podniecający głos jasnowłosej uśmiechnął zawadiacko przylegając jeszcze bardziej do jej w połowie nagiego ciała, a czując jak jej pupa przylega do krocza wydobył z ust cichy jęk.  W głowie muzyka pojawiały się przeróżne bardziej lub mniej zboczone i erotyczne scenariusze, a także obrazy, jednak szybko się powstrzymał od urzeczywistniania ich. 

- Szykuj się kocie. - odparł rozbawionym tonem głosu jednocześnie klepiąc Yasmine w prawy pośladek. 

Dziewczyna zdziwiła się. Zazwyczaj to ona musiała odciągać Toma od siebie ponieważ gdy dobrał się do niej mogło się walić i palić, ale On był w tym czasie w swoim żywiole...

- No już, nie patrz tak na mnie tylko ubieraj się, bo zaraz wylądujesz pode mną na łóżku. - zażartował podnosząc charakterystycznie lewą brew ku górze, a usta wygięły się w półuśmiech. 

- Tobie to tylko jedno w głowie Tom. 

- Jak mam takie widoki przed oczami to i jest myśleć o czym! - odparł przekonywająco. - Gotowa? Zaraz po Billa trzeba jechać. Georg i Gustav będą na nas czekać na lotnisku. 

Yasmine stanęła tuż przy gitarzyście ubrana, gotowa i zwarta do wyjścia  Na sobie miała leginsy z motywem przedstawiającym witraż oraz jeansową koszulę, stopy zdobiły czarne ankle boty. Włosy natomiast związała w zwykłego, wysokiego kucyka.


Niebieskooka siedziała w fotelu pasażera tuż obok kierowcy. Czarny, terenowy Cadillac od dziesięciu minut stał na podjeździe posiadłości należącej do Billa Kaulitz. Dziewczyna zadarła obie nogi do góry lokując stopy na siedzisku. Oparła głowę o zagłówek przymykając powieki. Wolnymi krokami zbliżała się 12:00. Równe dziesięć minut temu Tom wszedł do środka domu. Westchnęła cichutko przewracając teatralnie oczami. Teraz doskonale rozumiała dlaczego gitarzysta często narzekał na brata komentując go iż z nim jest gorzej niż z babą... Jak zaklęta patrzyła na frontowe, duże, drewniane drzwi czekając aż w końcu się otworzą, a w nich staną bracia Kaulitz. Po kilku minutach jej modły zostały spełnione. Nim się obejrzała oboje kroczyli w stronę samochodu, w którym siedziała znudzona. Tom jak zwykle kroczył szybkim, nonszalanckim krokiem bujając się delikatnie, a Bill szedł tuż za nim ciągnąc za sobą dwie średnich rozmiarów walizki, a gdy tylko zauważył przyjaciółkę brata w samochodzie uśmiechnął się szeroko. Tuż po chwili wszyscy siedzieli w aucie.

- Co tak długo? - spytała zaciekawiona blondynka zerkając w stronę gitarzysty, który wycofywał samochód z podjazdu.

- Spytaj się Billa... - odparł zdenerwowany muzyk wyjeżdżając na jedną z głównych ulic Los Angeles.

- Co spytaj się Billa... Jak zwykle wszystko moja wina. - odezwał się młodszy z braci gestykulując nerwowo dłońmi po czym skrzyżował je na klatce piersiowej mamrocąc pod nosem niewyraźnie.

Yasmine zaśmiała się cichutko. Musiała przyznać iż widok kłócących się braci był naprawdę komiczny i poprawiał humor.

Po niespełna kwadransie byli już na lotnisku gdzie czekali na nich Georg i Gustav, a także David Jost, który miał za zadanie wręczyć wszystkim bilety. Wszyscy udali się do poczekalni gdzie zajęli miejsca i cierpliwie czekali na swój lot. Każdemu nuda dawała się we znaki niemiłosiernie. Georg żartował sobie z Tomem. Nawzajem sobie dogryzali przeróżnymi żarcikami i uwagami, od czasu do czasu komentując i obserwując kobiety przechadzające się po lotnisku. Bill objadał się żelkami rozmawiając zawzięcie z Davidem. Natomiast Gustav pogrążony był rozmową z Yasmine.

- O kurwa, patrzcie tam... - rzekł zaskoczony gitarzysta spoglądając przed siebie. - Fiu, fiu. Georg już Ci ślinka leci? Haha.

W oddali stała młoda kobieta ubrana w bardzo obcisłą ołówkową spódnicę w kolorze beżowym. Idealnie opinała jej ponętną pupę. Na nogach miała na sobie bardzo wysokie klasyczne szpilki. Kroczyła pewnym siebie krokiem nie patrząc na nikogo. Usta były w kolorze krwistej czerwieni. Natomiast włosy spięte w wysokiego koczka. Wyglądała niczym bizneswoman, a widząc wpatrujących się w nią mężczyzn uśmiechała się triumfalnie pod nosem.  

- Ciekawe czy leci razem z nami do Niemiec... - odparł rozmarzony basista stukając łokciem w bok Toma.

- I tak byś nie zagadał... - żachnął się gitarzysta. - Prędzej byś się spocił jak dzika świnia. - zaśmiał się.

- Faceci. - przyjaciół szybko skomentowała niebieskooka Yasmine przewracając teatralnie oczami na co Bill zaśmiał się pod nosem.

- Oni tak zawsze. - dodał młodszy brat Toma.




g o d z i n ę     p ó ź n i e j




Trasa: Ameryka - Niemcy,
Los Angeles LAX - Hamburg Fuhlsbuttel

Samolot wystartował. Wszyscy pasażerowie oczekiwali aż latająca maszyna wzbiję się do góry. Tokio Hotelowcy wraz z Yasmine zajmowali miejsca w pierwszej klasie. Cała piątka przejęta była rozmową bardziej niż samym lotem, do którego muzycy byli już przyzwyczajeni. Nawet Tom zapanował nad swoim lękiem do latania. Nic dziwnego... Tyle lotów mieli na swoim koncie do różnych kontynentów i państw, że zdążyli przywyknąć. Podróżowanie tym środkiem lokomocji stało się ich zwyczajem.

- Jak przyjadę do domu to pierwsze co zrobię, to pójść się porządnie wyspać! - rozmarzył się perkusista  zakładając skrzyżowane ręce za głowę. Siedział on pomiędzy Billem, a Georgiem, którzy byli w swoim świecie.

- O taaak, sen we własnym łóżku to jest to. - poparł go Georg zajadając się paczką miodowych orzeszków. 

- Nam mama nie da pospać. - odparł bezradnie Bill. - Najpierw nas wymęczy pytaniami, potem nakarmi i tak w kółko. - zaśmiał się. - Tak! Nie śmiej się Yasmine, jeszcze się zdziwisz! - frontman wytknął dziewczynę palcem. 

- Mam się zacząć bać? - odparła wesoło podnosząc do góry jedną brew. Odwróciła głowę do tyłu zaglądając przez ramię na chłopców siedzących w rządku za nią i Tomem.

- Jedyne czego możesz się bać to Toma pokoju, który pewnie zostawił w takim stanie jak zazwyczaj, haha.

- Ej, odczep się! Pan porządnicki się znalazł... Druga perfekcyjna Pani domu, kurde. - odparł urażony gitarzysta wystawiając prawą dłoń do tyłu, która ukazywała środkowy palec w stronę brata.

Niebieskooka zaśmiała się cichutko pod nosem. Miała przeczucie, że ten urlop naprawdę będzie udany. U boku braci Kaulitz nuda nie stanowiła nawet najmniejszego zagrożenia. Cieszyła się iż pozna ich rodzinną wioskę, że pokażą się jej od zupełnie innej, prywatnej strony i to w dodatku bez żadnych oporów. Tak, muzycy bez dwóch zdań polubili Yasmine otwierając się przed nią jak przed zwykłą dziewczyną z paczki. Blondynka nie była im dłużna. Także otworzyła się przed chłopcami. Nie raz opowiadała o swoim dzieciństwie.  W tym momencie niezmiernie się cieszyła, że poznała Toma Kaulitz, który potrafił okazywać najbliższym swoje skryte serce. 

- Uwaga pasażerowie. Proszę zapiąć pasy, mogą nastąpić małe turbulencje spowodowane przystąpieniem do lądowania samolotu. Dziękuję za uwagę. - przez głośniki wydobył się niezwykle melodyjny głos amerykańskiej stewardesy.

- Tak szybko? - odparła zdziwiona Yasmine spoglądając w stronę gitarzysty.

 Muzyk posłał towarzyszce szeroki uśmiech potakując jednocześnie głową, a po chwili poczuł jak dziewczyna chwyta jego dłoń ściskając ją mocno. Powieki blondynki ściśnięte były, a sama Yasmine wydawała się być nieco wystraszona i skupiona w jednym. Na czole dziewczyny pojawiły się wąziutkie kreseczki spowodowane zmarszczeniem czoła. Tom odwzajemnił uścisk dłoni, a dla otuchy przejechał kciukiem kilka razy po aksamitnej wierzchniej skórze ręki partnerki.  Minęło kilka minut za nim samolot stanął na pasie startowym w Hamburskim lotnisku. W końcu koła wylądowały na ciemnym asfalcie, a samolot powoli zwalniał.

- Dziękujemy wszystkim za wybranie naszych linii lotniczych. Mamy nadzieję, że lot był na najwyższym poziomie jakości.

Po kilku minutach drzwi ogromnej maszyny otworzyły się, a pasażerowie samolotu zaczęli wychodzić przez długi komin prosto do środka budynku niemieckiego lotniska.
Gdy całą piątką stanęli na stałym gruncie wszyscy ruszyli w stronę wyjścia gdzie czekać miały na nich dwa samochody.

- Wreszcie w domu. - odparł ucieszony Bill gdy automatyczne, przesuwane drzwi rozsunęły się, a im oczom ukazało się Niemieckie miasto Hamburg.

Dwa czarne, terenowe z przyciemnianymi szybami BMW x5  podjechały na parking przed lotnisko. Muzycy wraz z Yasmine szybkim krokiem skierowali się w stronę samochodów, które czekały własnie na nich. Gdy wsadzili wszystkie walizki do bagażników i zajęli miejsca w samochodach auta ruszyły niemalże z piskiem opon. Wyjeżdżając z zatłoczonego Hamburga ruszyły w stronę Magdeburga.



Pozdrawiam,  

niedziela, 4 listopada 2012

Rozdział jedenasty


Dni do upragnionego urlopy dłużyły się niesamowicie, a zwłaszcza gdy trzeba było zacząć się szykować i pozałatwiać wszystkie ważne sprawy w Ameryce, by móc ze spokojną głową oddać się w całości wypoczynkowi. Cały zespół prężnie wraz ze swoim managerem ułożyli nowy harmonogram, plan trasy, sesji oraz wywiadów, które miały się odbyć niedługo po krótkim wypoczynku w Niemczech. Wakacje te miały bowiem zregenerować ich siły do maksimum by z pompom wydać nowy krążek zespołu oraz zrobić nowe show wokół nich.

Bracia Kaulitz od rana siedzieli w swoim studio nagraniowym, które znajdowało się na obrzeżach Los Angeles. Ta środa była wyjątkowo luźna. David dał im trochę czasu i swobody do pozałatwiania własnych, prywatnych spraw. Obydwaj bracia siedzieli przed dużym panelem na ścianie, w który wmontowany był płaski, nie małych rozmiarów monitor. Na długiej, małej półce tuż pod nim znajdowało się całe urządzenie do niego, klawiatura bezprzewodowa, mysz, głośniki i inne bajery potrzebne w studio nagraniowym. Jeden jak i drugi wpatrzony był w dwie sylwetki na monitorze. Od kilku minut bowiem rozmawiali ze swoją mamą Simone i ojczymem na Skype.

- To powiecie nam co to za niespodzianka? - spytała w końcu zniecierpliwiona Simone przyglądając się co chwilę to jednemu, a to drugiemu synowi.

Bracia spojrzeli na siebie z szerokimi uśmiechami na twarzy po czym swoje czekoladowe spojrzenia ulokowali na monitorze.

- Przyjeżdżamy do domu. - odparł radośnie młodszy bliźniak, Bill. - Co prawda nie na długo, ale zawsze to coś.

- O matko, naprawdę?! -krzyknęła zaskoczona rodzicielka. - Nareszcie wyściskam moich chłopców! - dodała radośnie spoglądając w stronę męża, a uśmiech z jej kobiecej twarzy nie znikał ani na chwilę. - Upiekę ciasto wasze ulubione, a nawet dwa... Gordon trzeba zapełnić lodówkę!

Bracia słysząc słowa mamy zaśmiali się serdecznie. Doskonale wiedzieli, ze to najlepsza niespodzianka oraz prezent w jednym jaki mogli sprezentować Simone. Od zawsze byli jej oczkiem w głowie, ukochanymi synami, za którymi wskoczyłaby nawet w ogień. Choć tak bardzo się różnili charakterem i wyglądem dla niej mieli jedno, takie samo miejsce w sercu. Kochała ich jedną, matczyną miłością  Bill zawsze był tym poukładanym, grzecznym synem, za którego przykładem powinien iść Tom. Przykładny uczeń przynoszący do domu zadowalające stopnie i pochwały. Pomagający mamie, dbający o porządek w domu, troszczący się o innych. Czuły, pomocny, bezinteresowny. Co najważniejsze zawsze odpowiedzialny. Tom znacznie różnił się od młodszego brata. Był zupełnym przeciwieństwem. Nie dbał o porządek wokół siebie, a zwłaszcza w swoim pokoju gdzie rzeczy walały się po podłodze. Nauka nie szła mu łatwo, nigdy nie był przykładnym, piątkowym uczniem. Trójka była u niego najwyższą oceną. Często dostawał nagany za wszczynanie bójek, spóźnianie się na lekcje i obrażanie nauczycieli. Nigdy nie był odpowiedzialny i nie lubił  ponosić odpowiedzialności za innych. Winę za każdym razem zwalał na młodszego brata Billa. Był duszą towarzystwa, i nie koniecznie tego dobrego... Od zawsze miał tendencje do pakowania się w kłopoty. Nigdy nie traktował ludzi poważnie, lubił sobie stroić z innych żarty, a dziewczyny traktował przedmiotowo.  Pomagał mamie z przymusu i tylko wtedy gdy się o jego pomoc upominała. Nie okazywał uczuć, a pomagał innym tylko wtedy gdy widział w tym korzyść dla siebie samego.
Przez te wszystkie lata nie wiele się zmieniło. W dalszym ciągu byli tymi samymi osobami z tym samym charakterem. Tyle, że Tom nauczył się szacunku dla własnej rodziny i bronił jej niczym lew.

- To kiedy przylatujecie? - do rozmowy wtrącił się ojczym bliźniaków, Gordon Trumper.
- W niedzielę. O 13:45 mamy samolot. - odpowiedział gitarzysta zgodnie z prawdą.
- Nie powiesz im? - spytał młodszy bliźniak spoglądając ze zdziwieniem na brata. Jego ton głosu był nieco cichszy jednak Simone i Gordon doskonale wszystko słyszeli.
- Co ma nam powiedzieć Tom? - spytała zaciekawiona Simone wpatrując się w starszego syna.

Tom milczał jak zaklęty. Zupełnie nie wiedział jak powiedzieć mamie o tym, iż nie przyleci do domu sam. Nigdy nie przedstawiał jakiejkolwiek dziewczyny swojej mamie. A bynajmniej nie taką, która odgrywała ważną rolę w jego życiu.

- Tom przyleci z dziewczyną. - wyklepał szybko Bill przewracając teatralnie oczami. Natomiast Tom słysząc słowa brata przywalił mu z kuksańca w ramię patrząc na niego wzrokiem, który mógłby zabić gdyby tylko umiał.
- Z przyjaciółką, nie dziewczyną. - poprawił szybko.
- To wspaniale! Przyjmiemy ją z otwartymi ramionami... - odparła uradowana. - Nasz dom stoi dla niej otworem.





s o b o t a,    d z i e ń      p r z e d     w y j a z d e m 





- A co zrobisz z Rią? - spytał zaniepokojony frontman zespołu. Obydwaj bracia siedzieli w przestronnym salonie w posiadłości młodszego z nich. Pomieszczenie to miało specyficzny klimat gdyż cały dom został osobiście urządzony przez Billa.  - W końcu się dowie o naszym urlopie i będzie chciała się z Tobą skontaktować.

- Niby skąd to możesz wiedzieć? - gitarzysta przechylił naczynie wypełnione do połowy Coca-colą i opróżnił je kilkoma dużymi haustami.

- Jestem tego pewien. - odparł hardo młodszy bliźniak. - Ty też to wiesz, znasz ją lepiej niż ktokolwiek inny.

- Zerwałem tą znajomość lata temu. Dlaczego miałaby szukać kontaktu ze mną po takim czasie? - wyjaśnił łagodnym tonem głosu wpatrując się to w pustą szklankę, to w sylwetkę brata. -Upokorzyłem ją, Bill. Wyśmiałem, a później sponiewierałem, tak jak jej się to należało. - urwał, dodając po chwili: - Wątpię żeby   próbowała pojawić się w moim życiu z powrotem.

- Fakt, potraktowałeś ją gorzej niż szmatę. Do tej pory nawet nie wiem dlaczego... - tu spojrzał na Toma z ciekawością wymalowaną na twarzy.

- Dawne dzieje, nie warte rozdrapywania starych ran. - Tom jak najszybciej chciał wyplątać się z tej rozmowy. Nigdy nie lubił rozmawiać o przeszłości z Rią. Za wszelką cenę usiłował wymazać ją z pamięci, a po wyjeździe z Niemiec udało mu się to. Zatuszował przeszłość, udając, że nic się nie stało... Skreślił ją ze swojego życia jeszcze tej nocy gdy dowiedział się o jej intrygach i zdradach. Zawsze wydawała mu się podejrzana, chytra, egoistyczna i zdolna do wszystkiego. To były cechy, które pociągały go w niej cholernie. Jednak dokładnie te same cechy charakteru dziewczyny doprowadziły go do niemal samozniszczenia własnej osoby i doprowadzenia do ruin zespołu. Gitarzysta musiał się sporo namęczyć i po wysilać psychicznie aby intrygi dziewczyny nie wyszły na światło dzienne.





*




Yasmine od dobrego kwadransa stała nad łóżkiem  gdzie leżała duża podróżna walizka, do której dzisiejszego wieczoru miała zamiar się spakować.  Kilka par spodni, leginsów, parę sweterków, koszulki i koszulę, bielizna, kosmetyki i buty. Niby nie tak wiele, a trudno pomieścić. Gdy wszystko zostało dokładnie poskładane i ułożone w walizce niebieskooka wspięła się i usiadła na niej po czym zaczęła mocować się z zamkiem błyskawicznym. Gdy w końcu udało jej się zapiąć bagaż uśmiechnęła się  zadowolona i skierowała się w stronę stolika nocnego gdzie dawał o sobie znać telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrała połączenie i przyłożyła iPhone'a do ucha.

- Tak, słucham? 

- Spakowana czy mam przyjechać i Ci pomóc? - po drugiej stronie usłyszała doskonale znany jej głos muzyka. Uśmiechnęła się mimowolnie i usiadła na brzegu łóżka wdając się w konwersację z najlepszym przyjacielem.

- Własnie skończyłam się pakować, a Ty jak sobie radzisz, Tom? 

- U mnie tak szybko to nie pójdzie... - zaśmiał się do telefonu. - Kupę rzeczy powywalałem z szafy, a walizka nadal stoi pusta... - dodał uspakajając swój jakże przyjemny dla kobiecego ucha śmiech. 

- Rany Tom, kiedy masz zamiar się spakować? Rano na pewno nie zdążysz znając Ciebie... 

- To może... zechcesz mi pomóc i przyjedziesz dzisiaj... do mnie? -  odparł nieco cichszym tonem głosu i przeciągając co poniektóre słówka. Na twarzy gitarzysty pojawił się chytry, charakterystyczny dla niego uśmieszek po czym wysunął język i przejechał nim po dolnej wardze zwilżając ją nieco śliną. 

- Haha, nie ma mowy Panie Kaulitz. - jasnowłosa zaśmiała się. - Wtedy tym bardziej się nie spakujesz... No już idź zapełnić walizkę! 

- A już myślałem, ze dasz się namówić na nocowanie u mnie, Yas. 

- Nocowanie to mają dzieci, Tom. - dziewczyna odparła żartobliwie, na co mężczyzna zaśmiał się.

- Jutro przyjadę po Ciebie do południa, a teraz idę walczyć z bagażem, dobranoc mała. 

- Powodzenia i do jutra, Tom. 

Rozłączyła się po czym odłożyła telefon z powrotem tuż obok małej lampki nocnej. Rozejrzała się po pokoju upewniając się tym samym czy aby na pewno spakowała wszystko. Na krześle niedaleko szafy leżały przygotowane ubrania na jutrzejszą podróż. Postawiła na wygodę. Z resztą każdy w tym wypadku by  tak zrobił. Yasmine uśmiechnęła się sama do siebie. Kto by się spodziewał, że odwiedzi strony, w których wychował się Tom. Pozna jego bliskich, dom, w którym dorastał...  Po raz kolejny muzyk udowodnił jej jak bardzo jej ufa. 





Jak widać zostały dodane zakładki. Śmiało zaglądajcie do nich. Zapoznawajcie się z bohaterami tego opowiadania! ;-) Rozdział napisany i dodany szybciej niż bym się tego spodziewała, hah. No nic... Życzę udanego niedzielnego wieczoru!

Pozdrawiam,